Uwaga! Wilki krążą w naszych lasach.

Uwaga! Wilki krążą w naszych lasach.

W ostatnich tygodniach, w kilku rejonach powiatu lublinieckiego stwierdzono obecność wilków. Sygnały, które otrzymaliśmy od mieszkańców, potwierdzają władze Nadleśnictwa Lublinieckiego. To pierwsza, od wielu lat, wizyta tych zwierząt w naszych okolicach. Czy wilki mogą stanowić zagrożenie dla tutejszej społeczności?   

O zaobserwowanych śladach migracji wilków poinformował nas mieszkaniec Lisowa – zwierzęta miały przemierzać lasy pomiędzy Zborowskiem a Herbami na przełomie lutego i marca. Czy doniesienia te mogły być wiarygodne? O to zapytaliśmy w siedzibie lublinieckiego Nadleśnictwa – Potwierdzamy obecność wilków, nie tylko w okolicach Herbów ale też w sąsiedztwie Panoszowa i Solarni – powiedział Henryk Waga, zastępca nadleśniczego. Większość dowodów na bytowanie watahy opiera się o tropy pozostawione na śniegu. Czy to wystarczający argument?

Docieramy do Jarosława Warysia, pracownika Leśnictwa Panoszów, który bezpośrednio natknął się na osobniki polujące na sarnę w okolicach miejscowości Brzegi, położonej na wschód od Panoszowa – Podróżowałem autem w terenie leśnym. W pewnej chwili zauważyłem młodą sarnę uciekającą przed trzema dużymi wilkami – relacjonuje J. Waryś – Zwierzęta uciekły na widok samochodu. Udało mi się jedynie wykonać zdjęcia pozostawionym śladom – dodaje leśniczy. Kolejne informacje o zaobserwowanych tropach przekazał nam mieszkaniec Sierakowa Śląskiego, który udokumentował je w okolicach pobliskiego przysiółka Stasiowe.

To pierwszy przypadek występowania wilków w okolicach Lublińca od kilkunastu lat. Ostatnie informacje pochodzą z końcówki lat 90-tych, kiedy wilki widywane były w pobliżu miejscowości Brynek. Co wpływa na zwiększony zasięg terytoriów tych zwierząt? Jak podkreślają leśnicy – wilki poszukują nowej bazy pokarmowej. Są pod ochroną i nie posiadają naturalnych wrogów. Doskonale przystosowują się do nowych warunków – polują głównie w lasach ale też podchodzą osiedla ludzkie zabijając drób lub koty. Czy są groźne dla człowieka? Tylko w obliczu skrajnego głodu lub podczas wścieklizny. Generalnie jednak wilki unikają kontaktu z ludźmi. Trudno określić ich lokalizację – w ciągu doby wataha zdrowych osobników potrafi pokonać odległość nawet 50 kilometrów. Szacuje się, że w Polsce występuje około 2,5 tysiąca wilków.

Nowszy artykuł
  1. To wspaniała informacja! Nareszcie wrócił na swoje miejsce gatunek niegdyś całkowicie wytępiony na tych terenach. Teraz las będzie bogatszy i zdrowszy. Jeśli boicie się wilków albo chcecie się dowiedzieć czegoś więcej na ich temat to polecam stronę stworzoną przez fachowców i naukowców:
    https://www.google.pl/url?sa=t&source=web&rct=j&url=http://www.polskiwilk.org.pl/&ved=2ahUKEwjujb_bt4_aAhUDYZoKHVrKDCUQFjAAegQIBRAD&usg=AOvVaw0IxsbEQKprcJav3UCGjJII
    Nie radzę szukać informacji o wilkach wśród laików ani wśród ludzi żywo zainteresowanych przywróceniem polowań na ten gatunek.

    Odpowiedz
  2. Swietna sprawa! Bardzo sie ciesze! Obawy przed wilkami sa przesadzone.To wspaniale zwierzeta.Badzmy dumni ze pojawiaja sie w naszej okolicy bo to oznacza ,ze prawidlowe funkcjonowanie ekosystemu.

    Odpowiedz
  3. Wilki? Świetnie. Wreszcie zrobią porządek z wszystkimi psami bez smyczy w parku miejskim, na okolicznych polach i w lasach

    Odpowiedz
  4. W odpowiedzi na rosnące poczucie zagrożenia i medialną nagonkę oraz panikę spowodowane odkryciem w naszych lasach obecności wilków.
    Fragment wspaniałej książki “WILKI” przyrodnika Adama Wajraka który jak mało kto zna się na tych fascynujących zwierzętach, obcuje z nimi i ma kompetencje do wypowiadania się na ich temat….polecam tę książkę każdemu kto kocha naturę, ale i tym którzy lekką ręką chętnie podpisali by wyrok na wilki które przecież nie są dla nas żadnym zagrożeniem…

    “ŻARŁOCZNY i łapczywy
    • • • • • •
    Od lat mnie korciło, żeby zapytać o to kogoś z Puszczy. Jak to możliwe, zastanawiałem się. To, co tu obserwowałem, było z jednej strony całkiem normalne i logiczne, a z drugiej wyjątkowe. Wyjątkowe w skali Europy, a nawet Ameryki. Bo wyobraźcie sobie, że ludzie stąd w ogóle nie boją się wilków.
    Okazja, żeby o to zapytać, nadarzyła się, gdy cięliśmy z Jarkiem Poleszukiem stare deski na opał. Jarek jest z Teremisek, tu się wychował i tu pracuje. Czasami jest pilarzem w lesie. Poza tym od dziecka chodzi po Puszczy, bo uwielbia zbierać grzyby. Jarek podawał deski, a ja je przecinałem tak, żeby idealnie mieściły się w piecu. Kiedy on wyciągał ze sterty pod drewnianym chlewikiem kolejne deski, ja zatrzymywałem piłę. To był moment, żeby odsapnąć i pogadać. Wreszcie mogłem zadać TO pytanie:
    – Jarek, a kiedy byłeś mały, to bałeś się wilków? – wypaliłem.
    – Co? – Jarek zastygł z deskami w ręku, jakby nie rozumiał, o co pytam.
    – No wiesz, czy bałeś się chodzić do lasu, na przykład zbierać grzyby. Albo czy rodzice mówili, żebyś tam nie chodził, bo tam są wilki? – wyjaśniłem. Ale Jarek patrzył na mnie, jakbym zgłupiał, i nadal nie miał pojęcia, o co mi chodzi. W końcu wybuchnął śmiechem.
    – Wilków? No co ty! Wilków miałbym się bać? A niby dlaczego? – machnął ręką rozbawiony, tak jakbym zapytał, czy nie boi się chodzić
    do lasu, bo tam żyją jelenie.
    Wilków nie bała się też pani Luda, mama Jarka. Opowiadała mi, że zaraz po wojnie, gdy w lesie żyło niewiele zwierząt, bo przetrzebili je kłusownicy, wilki podkopywały się pod chlewik i wyciągały z niego prosiaki. Nietrudno sobie wyobrazić, co czuła wtedy pani Luda… Musiała być załamana i wściekła. Ale wilków się nie bała.
    – Co miałam się bać, jak do rodziny do Narewki trzeba było chodzić przez las? – mówiła. To, że w tym lesie były wilki, nie robiło na pani Ludzie specjalnego wrażenia.
    Od tamtych czasów niewiele się w Puszczy zmieniło. Dzieciaki wciąż chodzą do lasu same, a jak zobaczą wilka, to po prostu mówią: „O, widziałem wilka”. Od kiedy mieszkam w Teremiskach, nie słyszałem tu ani jednego złego słowa o tych zwierzętach. Dobrego zresztą też nie. Wilki wzbudzają takie same emocje jak jelenie, żubry lub dziki. Chociaż na dziki akurat się złorzeczy, bo ryją pola. A wilki nie są ani lepsze, ani gorsze. Są i tyle. Nikogo specjalnie nie poruszają i nikt nie robi problemu z ich obecności.
    Za to ja bałem się wilków, i to bardzo. Dlatego opowieści o nich nie zacznę od tego, jak się rozmnażają, od tego, na co i jak polują, ani od tego, czym są ich watahy, ale od mojego strachu. Zresztą nie tylko mojego. Nuria też się bała. Opowiadała mi, że zanim przyjechała do Puszczy, usłyszała w Hiszpanii historię o pewnym wędrowcu, który postanowił skrócić sobie drogę z jednego miasta do drugiego i powędrował przez las. Nigdy go nie odnaleziono, a że w lesie żyły wilki, wiadomo było, kto odpowiadał za to zniknięcie. Więc kiedy Nuria znalazła się sama w wielkim ciemnym lesie, a wychylająca się strzałka odbiornika wychwytującego sygnał z nadajnika na jakiejś wilczej obroży wskazywała na to, że wilki są coraz bliżej, zalewała się zimnym potem. Inna sprawa, że przez wiele miesięcy pracy żaden wilk nie zbliżył się na tyle, żeby Nuria mogła go zobaczyć.
    Strach mój czy Nurii nie jest niczym oryginalnym. Ilekroć opowiadam komuś z Warszawy, Krakowa, Oslo, Berlina albo Nowego Jorku o tym, że widziałem wilki, tylekroć pada pytanie: „A nie bałeś się? Bo ja bym się bał”. Oczywiście, że się bałem, choć z czasem coraz mniej i mniej. Na początku w ogóle nie zdawałem sobie sprawy z tego, że mam
    w sobie ten lęk. Przez całe dzieciństwo, które spędziłem w Warszawie, wilki nie zaprzątały mi głowy. Jedyne, jakie mogłem spotkać, to były te, które biegały wzdłuż siatki w ciasnym pawilonie w warszawskim zoo. Były tak poniżone, że nie mogły budzić grozy. Interesowałem się zwierzętami i wiedziałem, że wilki raczej ludzi nie jedzą, ale kiedy pojawiła się choć nikła szansa spotkania ich w naturze, okazało się, że wiedza i rozsądek nie są antidotum na strach.
    WYOBRAŹCIE SOBIE, ŻE LUDZIE z Puszczy w ogóle nie boją się wilków.
    Jesteśmy zatopieni w kulturze i podświadomie łapiemy różne przekazy. Słyszymy powiedzenie „Człowiek człowiekowi wilkiem”, które swoimi korzeniami sięga co najmniej starożytnego Rzymu. Oglądamy filmy o wilkołakach. Nasiąkamy bajką o Czerwonym Kapturku albo o trzech świnkach. W moim przypadku doszły jeszcze książki Jacka Londona i Jamesa Curwooda, które uwielbiałem i w których roiło się od scen, gdzie dzielni traperzy i maszerzy, czyli poganiacze psów z dalekiej amerykańskiej północy, oganiali się od złych i krwiożerczych watah. Tylko dzięki rozpalonym ogniskom i celnym strzałom ze swoich strzelb i rewolwerów uchodzili z życiem. Właściwie jedyną pozytywną opowieścią o wilkach, jaką sobie przypominam, oczywiście poza powszechnie znanym mitem, jakoby założycieli Rzymu Remusa i Romulusa wykarmiła wilczyca, była historia o dziewczynce, która pewnej lutowej nocy zgubiła się wśród zasp, niosąc z kościoła gromnicę. Z pomocą przyszły jej przysłane przez Matkę Boską wilki, które świecącymi ślepiami wskazały dziewczynce drogę do domu. Bajka może i pozytywna, ale przecież tylko demoniczne zwierzęta świecą ślepiami. Opowieść funkcjonuje też w wersji, w której Matka Boska gromnicą odgania wraże drapieżniki od ludzi i ich wiosek.
    Wilk jest więc w naszej kulturze demonem, symbolem dzikości,
    nienasycenia, ciemności, krwiożerczości. Nawet jak się nad tym nie zastanawiamy, ten przekaz powoli do nas trafia i osadza się w najdalszych zakątkach mózgu. Pokłady strachu siedzą sobie potem w naszej głowie. Możemy nigdy się o nich nie dowiedzieć albo też odkryć je w sobie nagle i nieoczekiwanie. Ja tak miałem ze żmijami i niedźwiedziami polarnymi. I właśnie z wilkami.
    Strach przed nimi dopadł mnie w Bieszczadach, w które jeździłem z moim przyjacielem Romkiem Wolańskim. Wspominałem już o tej przygodzie w „Przewodniku prawdziwych tropicieli”, ale tu opiszę ją bardziej szczegółowo. Oczywiście wiedzieliśmy, że Bieszczady to dzikie góry, niektórzy nazywają je nawet wilczymi górami. Ale to nie jest tak, że za każdym drzewem czai się wilk. Wilków nie spotyka się tam co chwila. Nam przez tych kilka lat zdarzało się ewentualnie widzieć ślady ich obecności. Latem czy jesienią była to odbita w błocie łapa. Zimą nieco częściej natykaliśmy się na odcisk łap w śniegu pokazujący wilczy szlak. Ale kto by się bał wilczych tropów? Na pewno nie takie dwa dziarskie chłopaki jak Romek i ja. Będąc w Bieszczadach, nie myśleliśmy za wiele o wilkach, aż do pewnego zimowego dnia, kiedy to wpadliśmy na pomysł, żeby wyruszyć z Wetliny do schroniska „Pod Rawkami”. Zaplanowaliśmy wszystko bardzo sprytnie. W dzień chcieliśmy iść górami. Trasa miała prowadzić Działem, dzikim i tajemniczym pasmem, po którym mało kto wtedy chodził. Ci, którzy jechali w Bieszczady, pakowali się na spektakularne połoniny. Nie interesował ich jakiś tam zarośnięty Dział. Połoninę Wetlińską i Smerek widać z każdego baru i knajpy w Wetlinie, a Dział – nawet jeśli jest widoczny – wygląda tak niepozornie i niezachęcająco, że mało kogo tam ciągnie. I dlatego cała bieszczadzka dzikość jest właśnie na takich niepozornych górkach, a nie na wielkich i zadeptanych połoninach. Dział ma jeszcze tę zaletę, że nie trzeba się na niego za bardzo wspinać. A jak już się podejdzie na grzbiet, to bardzo przyjemnie się nim idzie, bez większych forsownych przewyższeń. Potem według naszego planu mieliśmy dotrzeć do schroniska „Pod Rawkami”, minąć je i gdzieś w okolicy Brzegów Górnych zejść do szosy wiodącej z Ustrzyk Górnych do Wetliny. To tam bieszczadzka obwodnica zaczyna się wić serpentyną. Zimą, wiadomo, ciemności zapadają dość szybko, ale
    wykombinowaliśmy, że kiedy zacznie się ściemniać, powinniśmy akurat wyjść z lasu, minąć schronisko i znaleźć się na wielkiej otwartej przestrzeni dzielącej nas od szosy. W pobliżu drogi będzie nam już wszystko jedno, czy jest ciemno, czy jasno. Tu zgubić się nie sposób. Poza tym mieliśmy nadzieję, że nadarzy się nam jakaś okazja i zabierzemy się do Wetliny na stopa. W ostatniej chwili dołączył do nas chłopak, na którego mówiliśmy „Młody”. Przejście przez Dział było całkiem miłe, choć szlak był nieprzetarty i miejscami musieliśmy brnąć w śniegu. Potem zejście w okolicach schroniska okazało się niezbyt sympatyczne, bo oblodzone, i trzeba było uważać, żeby się nie wywalić. Wreszcie wyszliśmy na wielką otwartą przestrzeń między linią lasu a szosą. Wiosną i latem są tu wspaniałe pachnące bieszczadzkie łąki. Zimą to biała pustynia z wystającymi gdzieniegdzie ze śniegu krzakami i drzewami. Wiatr usypał głębokie zaspy, przez które trzeba było się przedzierać z wysiłkiem, ale szło nam się raźnie, a otuchy dodawała nam świadomość, że zaraz znajdziemy się na szosie. Noc była mroźna i gwiaździsta. A my byliśmy kompletnie zrelaksowani. I właśnie wtedy usłyszeliśmy to coś. Przeciągłe wycie wydobywające się z co najmniej kilku gardeł. Wycie smutne i przerażające. Wszyscy trzej słyszeliśmy je pierwszy raz w życiu, ale żaden z nas nie miał wątpliwości, co to takiego. Wilki. Wycie na chwilę ucichło, po czym znów powróciło – było jakby bliżej i bliżej. Wilki schodziły z grzbietu i najwyraźniej zbliżały się do granicy lasu.
    – Boże, chłopaki, one idą za nami! – powiedział któryś z nas. Ten pomysł podsunęła nam wyobraźnia połączona z wiedzą z książek podróżniczych o traperach z Dalekiej Północy. W naszych głowach ułożył się oczywisty scenariusz: wilki musiały trafić na nasz świeży trop gdzieś na grzbiecie Działu. Nasz, bo przecież nikogo innego tam nie było. Okropne bestie poczekały, aż się ściemni, a potem ruszyły za nami w pogoń, bo przecież wiadomo, że nocą człowiek w przeciwieństwie do wilka jest całkiem bezbronny. Wykoncypowały, że w lesie moglibyśmy zwiać im na drzewa, a na wielkiej białej przestrzeni pełnej zasp nie mieliśmy szans znaleźć schronienia. O ucieczce do lasu nie było mowy, bo one właśnie z lasu nadchodziły. A biec do szosy w kopnym śniegu też nie było jak.
    – Zeżrą nas, zeżrą na pewno – powtarzaliśmy przerażeni.
    W głowie pojawił mi się obraz krwawych resztek, zaplamionych krwią rozerwanych ubrań, obgryzionych i zmiażdżonych kosteczek, które po nas pozostaną i które może kiedyś ktoś odkryje – o ile śnieg ich nie przysypie. „Nasi biedni rodzice!” – pomyślałem. I wtedy mnie olśniło.
    – Chłopaki, mam w plecaku latarkę! – krzyknąłem. Zabrzmiało to, jakbym był co najmniej posiadaczem szybkostrzelnego winchestera. Zrzuciliśmy plecaki i uzgodniliśmy, że będziemy się bronić właśnie za pomocą tej latarki. Dlaczego?
    INTERESOWAŁEM SIĘ ZWIERZĘTAMI i wiedziałem, że wilki raczej ludzi nie jedzą.
    Otóż dlatego, że wilki to przecież szatański pomiot dokonujący zbrodni pod osłoną ciemności. Jak poświecimy im w ślepia, na pewno się zatrzymają. A może w międzyczasie ktoś dostrzeże nasze zmagania z nimi. Nadzieja na ratunek zgasła jednak równie szybko, jak się pojawiła. Moja latarka – produkt socjalistycznego przemysłu elektrycznego – przestała działać. Może przepaliła się żarówka (notorycznie się przepalała), może coś się rozłączyło na stykach, a może bateria padła na mrozie? Potrząsanie, rozkręcanie i skręcanie, chuchanie oraz rozgrzewanie w dłoni baterii na nic się zdało. Latarka nie była w stanie wykrzesać z siebie ani promyczka. Żarówka nie zabłysła nawet na sekundę. Kiedy już zupełnie straciłem nadzieję, Młody sięgnął do kieszeni i zawył z radości:
    – Chłopaki, mam! Mam… zapalniczkę.
    Zapalniczka! Przecież to nawet lepsze od latarki, bo to prawdziwy ogień. Młody kilka razy przesunął palcem po metalowym kółeczku, wykrzesał iskry, potem gaz syknął i pojawił się mały, ale wyraźny płomień, który natychmiast osłonił ręką. Przysunęliśmy się do niego z Romkiem jak najbliżej, bo z traperskich książek o wilkach na Dalekiej
    Północy wiedzieliśmy, że przeżywał ten, kto był najbliżej ognia. Co prawda na śnieżnej pustyni nie było jak rozpalić ogniska, z którego można by ciskać w atakujące wilki żagwie, ale ogień to już było coś. Stłoczyliśmy się wokół zapalniczki i czekaliśmy, aż się pojawią. Z pewnością będą się zbliżać powoli, świecąc swoimi wilczymi ślepiami w ciemnościach. A gdy będą już dostatecznie blisko, my staniemy za płomykiem zapalniczki.
    Wilków się jednak nie doczekaliśmy. Bo nagle zdarzył się cud. Gdzieś daleko zamajaczyły światła samochodu. Z każdą chwilą były coraz bliżej. I gdy po szosie, która okazała się całkiem blisko, przetoczyła się dostawcza nysa albo żuk, wilki umilkły. Byliśmy pewni, że przestraszyły się samochodu i dlatego dały nam spokój.
    Dziś wiem, że wilki raczej za nami nie szły. Bo niby po co? Może zwoływały się na polowanie na jelenia? Może wyły w związku z jakimiś ich rodzinnymi sprawami? A może po prostu dawały sobie nawzajem znać, gdzie się znajdują. Uczeni z Austrii odkryli niedawno, że wilki często wyją po prostu po to, by utrzymać kontakt z najważniejszymi członkami watahy. Uważacie, że to bardzo śmieszne, że tak się baliśmy wilków? Nie tylko my. Krzysztof Kozłowski, senator i pierwszy solidarnościowy szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, opowiadał mi, jak będąc studentem, pojechał wraz z kolegami pod namiot w Bieszczady. To było pod koniec lat 50. lub na początku 60. Bieszczady miały wtedy opinię gór dzikich i pełnych niebezpieczeństw. Przyszły senator i jego koledzy ze wszystkich niebezpieczeństw najbardziej bali się wilków, dlatego zaopatrzyli się we fladry. Fladry to paski materiału na lince lub sznurku. Przeczytacie jeszcze o nich w tej książce, ale na razie tylko w skrócie powiem, że służą do polowania na wilki. Zwierzęta, otoczone szmatkami rozciągniętymi na sznurku, nie zbliżają się do nich, nie przechodzą przez nie, nie przeskakują ich. Po prostu stoją w jednym miejscu, dzięki czemu łatwo je wybić. Oczywiście senatorowi Kozłowskiemu nie chodziło o polowanie na wilki.
    – Skoro wilki tak się boją fladrów, że nawet kiedy zagrożone jest ich życie, nie chcą się do nich zbliżyć, wymyśliliśmy, że będziemy nimi otaczać namioty. Byliśmy przekonani, że bez tego te bestie na pewno nas
    w nocy pożrą – opowiadał mi senator. I szczerze mówiąc, kombinował niegłupio, bo fladry często i z dobrym skutkiem stosuje się do chronienia przed wilkami owiec.
    Wilków bałem się więc ja, bała się ich Nuria, bał się senator Kozłowski. I jeszcze wiele innych osób. W tym mieszkańcy Bieszczad. „W Bieszczadach wilki próbowały zaatakować 17-letniego chłopaka. Wieczorem w miejscowości Średnie Wielkie idącego drogą nastolatka otoczyły cztery wilki. Nie wyrządziły mu krzywdy, ponieważ zostały spłoszone przez światła nadjeżdżającego samochodu” – taką notatkę z 2005 roku znalazłem w portalu Wirtualna Polska. Coś wam to przypomina? Bo mnie moją przygodę. Takich informacji można znaleźć w prasie całą masę. A to myśliwy nie mógł zejść z ambony, bo „otoczyły” go wilki, które oczywiście chciały go zjeść, a to idąca przez las kobieta napotkała wilka, który na nią popatrzył, czyli chciał zaatakować…
    Podobne znajdziecie w prasie norweskiej i szwedzkiej. „Nie chcielibyście, żeby wilki podeszły pod wasze domy” – mówią Benowi McPhersonowi z norweskiej gazety „Aftenposten” tamtejsi farmerzy. Sugestia jest wyraźna: jak podejdą, to zaatakują. Te wszystkie opisane zdarzenia mają jeden wspólny mianownik: nikomu nic się nie stało. Nic! Skutkiem spotkania z wilkiem nie było zadrapanie ani nawet drobne ugryzienie. W żadnej z tych opowieści wilk nawet nie ruszył na potencjalną ofiarę, tylko po prostu stał i się patrzył. To wystarczyło, żeby opisać sytuację jako próbę ataku albo wręcz atak. Z tych przerażających relacji mogłoby wynikać, że wilki ciągle próbują napadać na ludzi, ale im się nie udaje. Jakby były pechowcami, nieudacznikami, a nie skutecznymi myśliwymi, dla których wytropienie samotnego człowieka w lesie nie stanowi najmniejszego problemu. Ciekawe, że aż takich emocji nie budzą niedźwiedzie, które choć niesłusznie kojarzą się z pluszowymi misiami, to potrafią zaatakować i poranić człowieka. I takie wypadki zdarzają się w Bieszczadach co dwa-trzy lata. Jeśli zaś spotkany niedźwiedź tylko koło kogoś przejdzie albo na kogoś spojrzy, nikt nie powie, że doszło do ataku.”

    Odpowiedz
  5. Bardzo dobra wiadomość. Oby zagościły u nas na dłużej.

    Odpowiedz
  6. Dobrze ze wrocily. Dziadek mi opowiadal ze ponad sto lat temu jak w Lagiewnikach Wielkich byly lasy i lesniczowka to wilk w ciezka zime zajrzal przez szybe do domu jego ojca. W miejscu gdzie nasza rodzina mieszka do dzis 😉

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.